Jest lato, jestem uziemiony w domu, więc nadszedł czas opisu kupki sprzętu G3, której używałem w zeszłym, 2009/2010 sezonie. Był to set wiązań G3 Onyx, nart Spitfire i El Hombre, dwóch par skistoperów, dwóch par fok, płyt mocujących do drugiej pary nart oraz uniwersalnych harszli. Sprzęt był trochę wykorzystywany w przydomowym ogródku - niestety fatalna zima spowodowała, że najwięcej używałem żużlówek. Coś na lepszych nartach pojeździć się udało, a set "wyjazdowy" odwiedził Stubai i Laponię.

Na początek takie małe zastrzeżenie: wydaje mi się, że żeby być uczciwym w stosunku do szanownych czytelników to muszę na wstępie wyjaśnić, że praktycznie za wszystko sam zapłaciłem. Tzn. cały jeden kompletny set (ze Spitfireami) kupiłem jeszcze w sierpniu zeszłego roku, płacąc całkiem pokaźną sumkę (aczkolwiek po dużej zniżce, będącej jednak w normie i zakresie Professional Purchase Program). Drugie narty udało się wysępić w ramach bezgotówkowych rozliczeń z dystrybutorem, niestety już druga para skistoperów i fok (szerszych) była również normalnie zakupiona. W związku z tym mogę się czuć niezależny od firmy, dystrybutora i to co napiszę jest próbą przybliżenia moich faktycznych odczuć z użytkowania sprzętu. Główny ciężar opisu przechyla się ku wiązaniom, coś o nartach i reszcie też będzie.


Narty Spitfire i El Hombre

Zacznijmy od nart. Ponieważ do codziennych "robót" mam jakieś deski typu "żużel", potrzebowałem nart do wyjazdów w typie alpejskich trawersów. W skrócie chodzi o chodzenie "od schroniska do schroniska" z zaliczaniem po drodze wybitniejszych przełęczy czy szczytów. Zjazdy z owych szczytów czy przełęczy są ważne i dlatego narty powinny zarówno być w miarę wygodne do łażenia, a również nieźle jeździć, przy czym istotne jest też by niekoniecznie był to sprzęt dający kosmiczne odczucia, ale raczej dobrze prowadził i wspomagał właściciela (często zjazd jest wykonywany po kilku godzinach dreptania pod górę, w kiepskich warunkach, mając na plecach wór ~10 - 13 kg). Niestety, z prawie dwudziestoletnich doświadczeń wychodzi mi, że najczęściej nie są to warunki jak we freerajdowych filmach, a nie wiem czy by mi się więcej niż 20 dni nazbierało takich "puchowych" (oczywiście nie w ogóle, tylko podczas wyjazdów "eksploracyjnych"). Nawet kilka wyjazdów mam takich gdzie przez tydzień cały czas łoiliśmy po twardym, okresami zjeżdżając w breję. W efekcie, moim skromnym zdaniem, do takiej działalności powinny być nieprzesadnie szerokie i w typie uniwersalnych. Część firm określa w ofercie takie narty jako "przewodnickie", zwykle ich szerokość pod butem nie przekracza 90 mm. W ofercie G3 takimi nartami były Spitfire'y, w tym sezonie zastąpione przez Spitfire LT. Różnica jest (podobno) głównie w wadze - stały się lżejsze. Podobno wprowadzenie lżejszego modelu było efektem głosów z Europy - przewodników właśnie - a na ten sezon (2010/2011) firma ma wprowadzić lżejszą i węższą nartę przystosowaną bardziej do alpejsko-europejskich wymogów (Soulfly).

Biorąc pod uwagę różne za i przeciw zdecydowałem się na narty długości 177 cm. Przy mojej wadze (84 kg) jest to praktycznie dolna granica długości. Zastanawiałem się nad dłuższymi ale mając nadzieję, że zbiję wagę przed sezonem (płonną) i mając na względzie również takie poboczne aspekty jak łatwość w transporcie, rozmiary boxa dachowego itp. decyzja była taka jak powyżej. Niestety zgodnie z przewidywaniami w trudniejszych warunkach czuć było lekki niedostatek długości. Czy mogę w jakiś sposób ocenić narty? Od razu napiszę, że jest mi trudno - zbyt słabo jeżdżę by wychwycić niuanse o jakich piszą co poniektórzy użytkownicy. Opisywanie dokładnie jak się prowadzą z wyszczególnieniem każdej fazy byłoby zwykłym pieprzeniem i robieniem w ciula czytających. Co rzuciło mi się w oczy (w biodra? !?)? Po pierwsze to, że narty są bardzo poprawne - robią to co do nich należy w różnych warunkach. Nie spotkałem się z sytuacją by w jakichś warunkach specjalnie było kiepsko, ale też niczym specjalnym się nie wykazały. Pewne bardziej pozytywne wrażenia mam z sytuacji kiedy było miękko (np. kompletny zmięk w Laponi, taki, że idąc w górę torowało się powyżej kolan w mokrej brei) - było je nieco łatwiej opanować i doprowadzić do jazdy wierzchem niż posiadane wcześniej Dynafity FT10. Prawdopodobnie jest to związane z faktem, że narty są ogólnie miększe. W drugą stronę, na ewidentnie twardym lepiej się jeździło na owych Dynafitach, szczególnie było to widoczne na przygotowanych stokach. Był to w jakimś zakresie efekt ostrzenia, które zostało zaaplikowane owym Dynafitom przez Witka G., ale nawet biorą na to poprawkę często udawało mi się Spitfire'y doprowadzić do drgań (telepania) i w efekcie zaprzestania jazdy na krawędzi (czy raczej czegoś do takowej zbliżonego). Faktem, jest, że zarówno jedne i drugie nie są nartami do jazdy po przygotowanym, tyle, że jak już pisałem wielokrotnie w górach napotykałem warunki "betonowe", o kalabrakach i łachach lodu nie wspominając. W takich warunkach na Spitfire'ach pojedzie się bezproblemowo lecz na pewno nie poszaleje. Sumarycznie oceniam te narty pozytywnie pomimo, takiego odczucia, że są tak poprawne w każdych warunkach, że aż trochę nudne. Tyle, że taka charakterystyka jest jakby kwintesencją definicji narty "przewodnickiej".

Innymi zupełnie nartami miały być El Hombre. Po zimie 2008/2009 (i poprzednich) stwierdziłem, że zdobędę coś na zabawy w momencie kiedy nasypie odpowiednio dużo śniegu. Z założenia narty miały być właśnie na dużą ilość świeżego czyli miały być długie i mieć odpowiednią szerokość. Zastanawiałem się nawet nad jakimiś nartami z czymś w rodzaju rockera ale majaczące Skandynawskie (i nie tylko) projekty zakładały narty o nieco większej uniwersalności. W efekcie różnych podejść padło na wspomniane ElHombre, które pomimo dość pokaźnej 105 szerokości pod butem nie zaliczały się jeszcze do "puchowych potworów" lecz bardziej do takiej górnej strefy nart free-turowych. Zdecydowałem się na długość 185 cm (takie były dostępne w promocji) co teoretycznie było dla moich parametrów OK, ale spokojnie mogły być dłuższe. Powód jest prosty - na takich nartach ma się jeździć szybko, długim skrętem. W mojej opinii jeździec wtedy nie ma większych problemów z inicjacją skrętu (a raczej nie powinien mieć) natomiast krytycznym parametrem jest stabilność narty w jeździe. Ta oprócz parametrów technicznych narty w dużym stopniu zależy właśnie od długości narty, a warunkach nie do końca ultra-miękkich, od długości czynnej krawędzi. Tu zresztą, w tej długości czynnej, kryje się szalona łatwoskrętność nart z rockerem (czasem nawet zbytnia łatwoskrętność) i niestety mniejsza stabilność w warunkach niepuchowych. Dlaczego wogóle o takich warunkach piszę - przecież z defiincji miały to być narty "na świeży"? Otóż w takich warunkach, gdzie jedziemy po świeżym, następnie wpadamy na wywiane, potem przejeżdżamy po twardszym, kawałek po szrenii, El Homre pokazały "lwi pazur". W warunkach miękkich wystarczyło się odpowiednio wyważyć i jechały jak snowboard, w szreni (oczywiście nie za grubej) jazda była równie bezproblemowa sztuka polegała wyciągnięciu dziobów na powierzchnię i zrównoważeniu pozycji, przy wypadaniu na twardsze stabilnie trzymały w skręcie. Kilka razy wziąłem je wieczorem na przywyciągowy stok. Jak wszyscy wiedzą w takich warunkach o "przygotowanym" stoku nie ma już mowy, miejscami mamy łachy lodu, miejscami usypane górki naskrobanych kryształków, tu i uwdzie muldki, a na bokach trasy różne warianty naturalnego. Odczucia w takich warunkach były rewelacyjne - to trochę tak jak jazda transporterem opancerzonym Skot po krzakach - skręcasz kierownicę  i dodajesz gazu, nie przejmując się po czym jedziesz. Generalnie wrażenia trochę przypominają jazdę oldskulowymi gigantkami (takimi na 205 cm), z tym, że nie wyjeżdżają spod tyłka gdy się człek przy wyjściu z zakrętu zagapi i pracuje fajnie wszędzie, a nie tylko na twardym i równym. Jazda wymuszonym krótkim skrętem (śmig) też nie sprawia większych trudności ale czuć, że trzeba włożyć więcej siły. Oczywiście nie są to narty do jazdy "na krawędzi" (chyba, że się ma nogę jak Herminator) :). Niestety te wszystkie zalety pojawiają się dopiero przy sensownej prędkości, przy mniejszych możemy korzystać z powierzchni (czyli w świeżym), lub niestety pogodzić się ze znacznie większą pracą (siłą) która trzeba włożyć w każdą ewolucję. Podobnie podchodzenie jest może nie koszmarem ale na pewno nie samą przyjemnością. Powody są dwa - ciężar nart i szerokość. Zwłaszcza ta druga cecha powoduje, że sensownie się podchodzi na wprost lub z niewielkim odchyleniem od linii spadku stoku. Trawersy, a tym samym zakosy, na stromszym to koszmar, nogę chce połamać.  Reasumując bardzo fajne narty o orientacji bardziej zjazdowej, dla kogoś kto wie co chce robić, i wie jak to zrobić. Ktoś kogo celem jest zjazd, lubi warunki "puchopodobne" a działa w miejscach gdzie często do owego świeżego śniegu (lub z niego)  trzeba się przedrzeć przez różne nienajlepsze warunki, powinien, moim zdaniem taką nartę rozważyć (lub jej lżejszego brata Zenoxide).

Wiązania - Onyx - technikalia

Nie zamierzam napisać kompletnej recenzji wiązań, czy dokładnego FAQ na ich temat w stylu Lou Dawsona (wildsnow.com). To co możecie przeczytać to taka impresja na temat Onyxów, to co szczególnie mnie zaintrygowało, po sezonie ich używania. Resztę można znaleźć na dość dobrze wypełnionych stronach firmy G3 i dedykowanej stronie Onyxów.

Zacznijmy od montażu. Dziury pod wiązania są zgodne z tymi pod wiązania Dynafita (JSW) więc swobodnie można używać szablonów od JSW. O ile jednak w przypadku Dynafita doświadczenie wykazało, że lepiej jest trzymać się zaleceń producenta co do sposobu montażu, a nawet kolejności wkręcania wkrętów w przodach (zwłaszcza jak to jest nasza trzydziesta para, a nie trzytysięczna) to w przypadku Onyxów wystarczyło wywiercić dziury, przykręcić płyty w wiązanie trzymało buta dokładnie w osi. Dlaczego tak jest nie wiem, podejrzewam, że jest to związane z ażurowością konstrukcji JSW i tym samym możliwości drobnych skrzywień i odchyleń przy montażu.

Same wiązania nie montowane są bezpośrednio do narty tylko specjalnych płyt. Płyty te można sobie dokupić i wtedy możemy używać jednych wiązań do dwóch par nart. Przód wiązania nasuwany jest na przednią płytę i blokowany w jednej z trzech pozycji: stadardowej (środkowej) i dwóch przesuniętych o 7.5 mm. (UPDATE: Pozwala to na znacznie większy zakres dopasowania butów, a także dokładniejsze trafienie z większym butem w pozycję na narcie. Przy używaniu butów dla których montaż się odbył w standardowym położeniu można zmieniać położenie buta na narcie o wspomniane 7.5 mm w przód i w tył).

Wiązanie blokujemy za pomocą wkrętów wkręcanych w widoczne otwory płyty. Wkręty owe wkręcane są w kawałek twardego metalu znajdujący się pod tworzywem tak więc rozwiązanie wygląda na trwałe. Przody wiązań nie wykazały po sezonie luzów z jednym zastrzeżeniem. Wkręty stabilizujące pokryte były jakimś syfkiem zabezpieczającym przed odkręceniem, po którejś wymianie wiązań pomiędzy nartami albo w ferworze walki nie dokręciłem wkrętów albo ów syfek puścił i wiązania się poluzowały. Po dokręceniu luzy zginęły, a po ostatniej wymianie wiązań i ponad 15 dniach używania nie widać luzów.

Tył wiązania ma regulację płynną (przesuw na widocznej metalowej "drabince"). Wiązanie nasuwane jest od tyłu, na jego przód nasadzana jest specjalna osłonka:

lub skistopper:

Niestety owa osłonka (skistoper) mocowane są do reszty wiązania za pomocą niewielkich wkrętów:

Wkręty te są drobne, aczkolwiek ich zwoje  dość rzadkie, a rant szeroki:

Moje obawy budzi wkręcanie ich bezpośrednio w plastik. Obawiam się zerwania gwintu i nietrzymania. Co prawda wygląda na to, że wkręty trafiają w już wyżłobione ścieżki, a po kilkunastu przełożeniach pomiędzy nartami nie widać problemów w miejscach wkręcania:

Czas pokaże czy faktycznie owo rozwiązanie jest zupełnie odporne na czas. Być może sensowne byłoby tu wprowadzenie insertów z metalu, podobnie jak w przednich płytach.

Jedną z rzeczy która mnie najbardziej intrygowała był zakres skali wypięcia oraz prawdziwa odporność Onyx'ów na na chwilowe przeciążenia. Nie ukrywam, że przy mojej wadze musiałem, używając JSW jeździć z zablokowanymi przodami. Nawet wtedy udało mi się parę razy z nich wylecieć, nie ukrywam, że miało to też zalety gdy przy wypięciu tyłu zdarzało się po przewrocie stanąc na nartach i tupnięciem wpiąć się w wiązanie.

Onyxy mają nierówną skalę wypięcia tzn. inny zakres jest bezpieczniku odpowiadającym za wypinanie w płaszczyźnie pionowej (tył - przód): 5 - 10, a inny w płaszczyźnie poziomej (na boki) 5 - 12. Ja obie skale ustawiłem na ok 10 i przy mojej jeździe starszego pana było Ok. To co mnie bardzo pozytywnie zaskoczyło to to, że nie musiałem blokować przodów. Przez cały sezon nie zanotowałem niekotrolowanego wypięcia, nawet podczas jazdy na "kalabrakach". Jedyne problemy były na początku sezonu, ale było to wynikiem rozpadu buta (opisanego tu). Myślę, że producent całkiem sensownie chwali się zdolnością wiązania do absorpcji chwilowych sił bez niepotrzebnego wypinania. Jest to na pewno kwestia owej pokazanej na filmie (tutaj) krzywki, lecz moim zdaniem także nieco inną niż w JSW konstrukcją przedniej szczęki:

Po lewej Dynafit, po prawej Onyx - widać że szczeki Onyxa są ustawione bardziej pionowo. Inną sprawą mającą zapewne znaczenie w tym przypadku jest masywność samej szczęki i jej szerokość. (UPDATE: Nawiasem mówiąc podobne informacje pojawiły się na serwisie www.wildsnow.com - nie ukrywam, że również one spowodowały chęć przyjrzenia się problemowi).

Moim zdaniem należy jednak pokreślić, że nie jest to wiązanie frerideowe (jak zdawał się sugerować dystrybutor), chociażby ze względu na skalę bezpiecznika w płaszczyźnie pionowej. Ja nie jestem dobrym "skoczkiem" ale nawet w czasie drobnych zeskoków na bardziej płaski teren (typu wskok do holwegu) potrafiło mi wypiąć wiązanie "w przód". Na pewno miały w tym udział moje błędy (wychylenie do przodu) ale i fakt niemożności podkręcenia wiązania. W drobnych kicaniach w jeździe (na pochyłe) problemu już nie było.


Onyxy - użytkowanie

Jedną z miarą przyjazności wiązań jest łatwość wpinania się w nie. W tej kategorii palmę najbardziej nieprzyjaznych dzierżą JSW - zwykle ludzie klną na konieczność trafienia bolcami w inserty. Niejako odwrotna konstrukcja Onyxów (trzeba nacisnąć wajchę by się otworzyły, a zamykają się same po zwolnieniu nacisku gdy w Dynafitach trzeba trafić w bolce i przycisnąć butem) miała być rozwiązaniem trapiących użytkowników (zwłaszcza początkujących) problemów. Czy tak się stało nie wiem, trudno mi ocenić. Jako wieloletni użytkownik JSW bezproblemowo wpinałem się w nie w każdych warunkach, nawet nie będąc do końca przytomny. Niestety te przyzwyczajenia przeszkadzały mi w Onyxach - co rusz próbowałem się wpiąć na sposób Dynafitowy, klnąc po chwili na konieczność naciśnięcia wajchy. Również na stromym i zlodzonym konieczność naciskania wajchy (kijkiem, na narcie leżącej) jakoś wzbudzała nieufność. Co ciekawe chyba do końca się nie przestawiłem, zdjęcie poniżej zostało zrobione pamiętnego 10 kwietnia, a widać, że do wpięcia podchodzę jak pies do jeża.

Drugą kwestią nękającą użytkowników jest problem zalodzenia. Swój chrzest bojowy wiązania w tym zakresie przeżyły w Laponii. Jak zwykle trafiłem tam na odwilż i pieprzone polarne wierzbowe laski były oazą roztopów. Tzn. śnieg wyżej będący OK, do górnej granicy lasu był rano rozmiękły tak, że zapadałeś się do połowy łydki. Co ciekawe w nocy to przymarzało, a raczej przymarzał wierzch, tworząc cienką warstwę szrenii na śniegowym błotku (kryształy przemieszane z wodą). Wędrówka przez lasek to była walka:

a owa śnieżna breja dostawała się wszędzie. Wyżej temperatury były dużo niższe, a nawet padał okresami świeży śnieg i wiał huraganowy wiatr. Najbardziej podejrzane o skłonności do zaladzania tyły wiązań zachowywały się bezproblemowo.

Wiązanie i skistoper w śniegu działały OK.

Okazało się, że potencjalny problem może czaić się z przodu wiązania. Wajcha do wypinania wiązania jest dość duża, ma dużą powierzchnię.

Podczas jednego z wypadów pomiędzy podstawę, a wajchę nabiła się breja, zamarzając na kość podczas dalszego podejścia. Na szczycie do wypięcia się z wiązania potrzebny był Victorinox, robiący za coś do dłubania.

Pytanie czy był to jednorazowy splot złych okoliczności czy stała tendecja chyba trzeba pozostawić do przyszłej wiosny, na razie taka sytuacja zdarzyła się raz.

Raz też szpetnie zakląłem: "zalodziło skurwysyny!", okazało się jednak, że to moja głupota - gdy w wiązaniu przestawi się support na "pierwszy" poziom, wiązania nie da się przepiąć do zjazdu.

Widoczny na zdjęciu opuszczony support uniemożliwia przesunięcie wiązania do przodu co jest immanentną częścią przepięcia do zjazdu.

Jak już chodzi o supporty to warto wspomnieć, że początkowo byłem chyba najbardziej sceptyczny do tego elementu, a raczej tych elementów. Konstrukcja złożona z dwóch wajch, z których pierwsza odpowiada za pierwszy poziom, a druga która powinna być przesuwana później nie rodziła zaufania (obsługa suportów jest pokazana tu). Okazało się jednak, że obsługa tego wynalazku jest rewelacyjnie wygodna i nie sprawiała żadnych problemów. Jest tylko jeden wyjątek. Drugi stopień supportu powinien być włączony gdy  jest już włączony pierwszy. Niestety brak jakiejkolwiek blokady pozwala zamiast włączyć pierwszy:

spróbować włączyć drugi:

co oczywiście udało mi się parę razy zrobić. Pechowo wtedy supportowa wajcha pracuje w niezbyt komfortowej dla siebie pozycji, i może doprowadzić to do awarii. Czy tak się stanie, trudno wyczuć, ale dystrybutor przestrzegał przed takim używaniem w jednej z forumowych dyskusji.

Ostatnim elementem związanym z "wygodą" jest przełączanie zjazd/podchodzenie. Według mnie znaczenia nie ma czy trzeba do tego wypiąc się z nart czy nie, jedyny moment kiedy wygodne jest przełączenie się na "chód" z pozycji jazdy jest korzystne to zjazd do płaskiej doliny czy na taki trawers jak "Płaj" na Babiej Górze. Poza tym ważniejsza jest stabilność wytrwania w odpowiednim trybie. Tutaj widać jedną z zalet w stosunku do JSW - gdy w Dynafitach mamy założony stoper to w lepiącym się śniegu, gdy na wiązanie nalepi się trochę śniegu lubi się ono przełączyć w pozycję zjazd i zablokować buta. Radą jest użycie suportu lub spryskanie wiązania smarem silikonowym, co niestety pomaga na krótko. Onyx'y są wolne od tej niekiedy dokuczliwej wady.

Warto wspomnieć również o tym, że w porównaniu do JSW inny jest kąt rampowy wiązania. W Onyxach stoi się praktycznie równo nad nartą, w Dynafitach pięta jest nieco uniesiona. Może to w początkowym okresie dawać dziwne odczucia i wpływać na jazdę np. przy jeździe w tak głębokim śniegu, że jesteśmy na granicy wyporności nart i bardzo dokładnie musimy się wyważać, czy na bardzo twardym.


Onyxy - akcesoria

Podstawowym akcesorium w wiązaniu jest sprzęt uniemożliwiający nam samowlne oddalenie się narty od właściciela. W standardowym komplecie G3 Onyx wyposażone są w paski.

Jak widać na zdjęciu paski są nieco pancerne i szczerze mówiąc wydają się być lekkim przegięciem. Mocowane są do przedniej części wiązania, za pomocą wciskanych zatrzasków poniżej wajchy otwierającej wiązanie.

Do tej czynności wiązanie musi być zdjęte z płyty.

Osobiście jestem zwolennikiem skistoperów - paski stanowią zagrożenie, zarówno w kontekście lawinowym jak i dostania własnymi nartami po głowie. Skistoper w Onyx'ach montowany jest w tylniej części wiązania (pokazane tam). Specjalna jego konstrukcja powoduje, że gdy jesteśmy w trybie zjazdowym pracuje normalnie, opierając się o buta. W trybie podejścia pod wpływem pierwszego nacisku buta blokuje się w pozycji złożonej i dopiero przepięcie do zjazdu zwalnia go do pracy. Rozwiązanie jest fajne, niestety nic nie da się na razie powiedzieć o jego trwałości/niezawodności - zwłaszcza, że skistopery otrzymałem dopiero pod koniec lutego.

Ostatnim elementem dodatkowym które chciałbym opisać są harszle.

Wersja Onyx;owa jest mocowana w ciekawy sposób. Do przedniej części wiązania wkręcane są specjalne kołeczki:

Na które zaczepia się harszle (kołki stają się ich osią obrotu).

Zapięcie polega na przyłożeniu i naciśnięciu harszla, lekkie "klik" i siedzi on na miejscu. Zdjęcie odbywa się przez pociągnięcie linką:

Obie te operacje z łatwością wykonuje się przy założonych nartach. Jedyne co może niepokoić to trwałość owych linek i ich mocowań (czy ja nie mam czasem jakiejś obsesji?). Harszle dostarczane są w pokrowcu.

 

Onyxy - podsumowanie

 

Tradycyjnie, myślę, najlepiej będzie wypunktować zady i walety.

Wady:

 

  • Waga. Wiązania są ciężkie, znacznie cięższe od Dynafitów, szczególnie jak dołączymy skistopery.
  • Możliwość potencjalnie awariogennej operacji "drugim" supportem.
  • Różne zakresy skal wypięcia, a tak naprawdę ograniczenie zakresu skali w płaszczyźnie pionowej do 10. (UPDATE: Z ostatnich informacji wynika, że G3 na sezon 2010/2011 ma wprowadzić modyfikację i wiązania mają mieć skalę do 12 w obu płaszczyznach)
  • Dla zatwardziałych użytkowników JSW nieintuicyjny sposób wpinania się.

Zalety:

  • Wygoda użytkowania, szczególnie operacji przepięcia i stawiania supportów.
  • Większa niż w wiązaniach z "ramą" ekonomia ruchów (nie podnosimy dużej części wiązania tylko spoczywa ono na narcie która jest po śniegu przesuwana).
  • Skala wypięcia (w płaszczyźnie horyzontalnej)  do 12.
  • Dobre pochłanianie energii, mała wrażliwość na chwilowe przeciążenia.
  • Wygodne mocowanie harszli.
  • Stabilność boczna (jak we wszytskich wiązaniach z "kłami").
  • W miarę niskie posadowienie buta nad nartą (praktycznie takie samo jak w JSW).

 

Kto jest potencjalnym odbiorcą tych wiązań? Przede wszystkim nieco cięższy (lub agresywniejszy) skiturowiec który nastawiony jest bardziej na jazdę (free-tour), a w wiązaniach typu JSW musiał do jazdy blokować przody. Moim zdaniem jest to takie ogniwo pośrednie pomiędzy JSW, a resztą.

Sumarycznie jest to fajne wiązanie i myślę, że o ile nie nastąpi jakiś "niespodziewany koniec wieczności" to jakiś (dłuższy) czas w mojej stajni popracuje.


Foki

Tak na zakończenie, parę słów o ostatnim elemencie ze stajni G3 który używałem - fokach Alpinist. Używałem dwóch par - jedną ze Spitfire'ami, drugą dłuższą i szerszą z El Hombre. Gdy zobaczyłem ta drugą parę to pomyślałem, że tak szerokie, iż już nie muszę brać śpiwora - wystarczy się fokami przykryć.

Ponieważ używałem dwóch par fok i ich zużycie było nierównomierne mogę szanownym czytelnikom zaprezentować ciekawą właściwość tychże. Foki te jak żadne inne muszą się dotrzeć. Są to foki nylonowe i gdy są nowe wydaje się że włosia praktycznie nie ma tak jest płasko sprasowane. Obie pary były kilkanaście dni używane w Polsce, generalnie gdy napadało trochę więcej śniegu, generalnie w bardziej znośnych warunkach. Kiedy para "Spitfireowa" pojechała za mną w Alpy zaczął się horror - na zamarzniętych po nocy kalabrakach foka trzymała bardzo słabo. Dopiero po dwóch dniach coś się zaczęło zmieniać, a pod koniec wyjazdu było już całkiem OK. Na następnym wyjeździe było całkiem dobrze. Porównanie z tymi szerszymi które zostały w Polsce wykazało, że foki musiały się dotrzeć, włos musiał "stanąć".

Na zdjęciu pokazane są obie pary - u góry niedotarte, u dołu te rozchodzone.

Foki Alpinist mają jedną cechę nie do pobicia - mocowanie przednie. Co prawda jest ono niewymienne ale jest (a raczej wygląda na takie) trwałe, a co najważniejsze uniwersalne pod kątem różnych kształtów i szerokości dziobów nart.

Tył foki to wariacja "szczurzego ogonka" bardzo podobna do rozwiązań Black Diamond czy ostatnich Coll-tex'a. Różnica pomiędzy nim a kultowym BD jest kosmetyczna - wygląda na to, że BD się łatwiej zakłada, natomiast G3 powinno być odporniejsze na pomysły zbierania flory i kasowanie paska.

Bezkonkurencyjny jest też nożyk do przycinania fok do narty wspomniany już w artykule o docinaniu fok taliowanych.