Artykuł ukazał się w numerze 1/2009 magazynu "Poza Trasą"

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce…. Chyba z tym wstępem się trochę zagalopowałem, ale naprawdę było to już kilka lat temu, jak kupiłem w kiosku jedną z polskich gazet o nartach. O ile dobrze pamiętam, był to „SKI magazyn”, a jedną z atrakcji tego magazynu była płyta VCD z filmem „Free Rajdy”. Z całego filmu najbardziej wrył mi się zjazd z Mnicha (tego alpejskiego) w wykonaniu Maćka Cukra i Marcina Kacperka. Fajna linia, trudny stok i widoki na Jungfrau, Finsteraarhorn, Konkordię. Te sceny tak wryły mi się w pamięć, że postanowiłem odwiedzić ten rejon, zwłaszcza, że moje turowe spotkania ze Szwajcarią ograniczały się do nieudanego wyjazdu w dolinę Saas w połowie lat 90-tych i delikatnych kluczeń wokół granicy austriacko-szwajcarskiej w Silvretcie. Różne okoliczności sprawiły jednak, że w Alpy Berneńskie dotarłem dopiero po kilku latach, do tego jako szef obozu, organizowanego corocznie dla naszych ratowników. Zaplanowałem wędrówkę tak by można było spróbować zmierzyć się z wybitnymi szczytami okolicy, chociaż niestety tylko niektóre z nich były celami narciarskimi.

 

Tekst w postaci pierwotnej ukazał się w Magazynie Turystyki Górskiej npm 2006/03

Kiedy w zeszłym roku opisywałem ski-tourowe wejście na Wildspitze, artykuł zakończyłem sugestią, że opisywana wycieczka może być znakomitym finałem trawersu Alp Otztalskich. Muszę się przyznać, że napisałem to wtedy nieco na wyrost - wiedziałem, że taka trasa jest możliwa, ale sam jej nie zrealizowałem. Ponieważ, jak mówią Rosjanie: „napiszesz piórem, nie wyrąbiesz siekierą”, sprawa nie dawała mi spokoju. Okazja nadarzyła się sama - zostałem kierownikiem obozu alpejskiego GOPR - od razu wiedziałem, jaką trasę zaproponuję. Muszę jeszcze zdradzić, że sam pomysł wyrypy pochodzi z tak wychwalanego w artykule o Silvretcie przewodnika O’Connora po Alpach Wschodnich. Oczywiście wycieczka, którą właśnie opisuję, jest naszym własnym wariantem, który powstał w oparciu o przewodnikową propozycję, warunki śniegowe, otwarte schroniska oraz własne lenistwo...

Tekst w postaci pierwotnej ukazał się w Magazynie Turystyki Górskiej npm 2006/01
Silvretta jest nazwą znakomicie znaną każdemu narciarzowi – przez lata były to najpopularniejsze wiązania turystyczne. Nie wszyscy jednak wiedzą, że jest to również nazwa grupy górskiej położonej w Alpach, na granicy Austriacko – Szwajcarskiej. Podobnie było ze mną. Co prawda wiedziałem o jej istnieniu, więcej, nawet nazwa “Piz Buin” kojarzyła mi się ze znajdującym się tam szczytem, a nie z kremem przeciwsłonecznym sprzedawanym w prawie każdej stacji narciarskiej, lecz nie zdawałem sobie sprawy, że wiedzie tamtędy jedna z piękniejszych alpejskich tur narciarskich. W odkryciu jej pomógł przypadek – poszukiwałem przewodnika po alpejskich “wyrypach”, napisanego w jakimś strawnym dla mnie języku. Znalazłem jeden napisany po angielsku przez Billa O'Connora i w jego drugim tomie znajduje się właśnie opis “Silvretta traverse”. Początkowo nie zwróciłem na tę trasę uwagi, dopiero w tym roku poszukując możliwości wiosennej wycieczki do pokonania “na lekko” czyli z przystankami w czynnych schroniskach, i prowadzącej w miarę wysoko, najlepiej po lodowcach (w tym roku w Alpach ze śniegiem było krucho), zainteresowałem się tym rejonem. Wyjazd w kwietniu okazał się strzałem w dziesiątkę, więc postanowiłem polecić ten rejon. Proponowana trasa nazywana jest też Silvretta Haute Route na podobieństwo klasycznej Haute Route Zermatt – Chamonix.

Tekst w postaci pierwotnej ukazał się w Magazynie Turystyki Górskiej npm 2005/04

Jakoś tak się ułożyło, że proponowane przezemnie na tych łamach wycieczki turowe odbywają się na terenach należących teraz lub dawniej do Austrii. Nie było to w żaden sposób planowane, samo się tak ułożyło. Być może dlatego, że w końcu w „dorosłe” góry (takie z lodowcami) najbliżej nam jest właśnie do Austrii. Tym razem też mam zamiar zaproponować tam wyprawę (a raczej wyprawkę) a konkretnie w Austriacki Tyrol. Celem będzie Wildspitze, drugi co do wysokości szczyt całego kraju a najwyższy szczyt austriackiej części Tyrolu. Dlaczego wyprawka? Bo chcę zaproponować trasę możliwą do zaliczenia w jeden dzień (a z wariantami w dwa). Wbrew pozorom taki krótki wypad ma sens: może być propozycją na urozmaicenie powrotu z dalszych rejonów, czy interludium podczas narciarskiego pobytu gdzieś na okolicznych lodowcach. Wejście na Wildspitze może też być częścią dłuższych wędrówek w rejonie - w okolicy znajdują się czynne w okresie schroniska oraz winterraumy w nieczynnych (Uwaga! do niektórych winterraumów należy wcześniej zabrać klucz w dolinie - pomocne jest członkostwo w OeAV).

Tekst w postaci pierwotnej ukazał się w Magazynie Turystyki Górskiej npm 2004/12

Chciałbym zaprosić Szanownych Czytelników na wycieczkę w góry, które pomimo swojego odmiennego charakteru przypominają trochę nasz Beskid Niski. Cechą wspólną są widoczne pozostałości po I wojnie światowej. Gdy w naszym Beskidzie są to już głownie cmentarze, w górach, gdzie się wybierzemy możemy napotkać resztki umocnień, zasieków, a także większa część infrastruktury pochodzi z tamtych czasów. Gdzie się udajemy? W grupę górską położoną w północnych Włoszech, pomiędzy Bolzano a Bormio, grupę Ortlera (zwaną też czasami grupą Ortlera - Cevedale). Grupa ta stanowiła południowo zachodnią granicę imperium Habsburgów do I wojny światowej, a sam Ortler (3905 m n.p.m.) był najwyższym szczytem cesarstwa. Po I wojnie światowej prowincja południowego Tyrolu (położona na południe od głównego grzbietu Alp) znalazła się w granicach Włoch. Do tej pory jednak ojczystym językiem większości tubylców jest niemiecki, a mówienie komuś, że jest Włochem bywa niemile widziane. Oprócz gór prowincja ta słynie z jabłek i pewnych wyrobów wykonywanych z jabłek w doskonale znanym Polakom procesie technologicznym.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1746|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

 

Tekst w postaci pierwotnej ukazał się w Magazynie Turystyki Górskiej npm 2005/02

Ja nie mam takiego problemu ale wielu z moich współwędrowców skarżyło się, że na informacje o wyjeździe, rodziny odpowiadają: Co znowu bez nas? Może byś nas gdzieś zabrał? Najczęściej jest to mało możliwe – wedrówki turowe wymagają dużego wysiłku i o ile nasi partnerzy życiowi mogą po pewnym treningu dać sobie radę to gdy chodzi o dzieci, zwłaszcza małe, jest to właściwie niemożliwe. Obarczeni dziatkami mogą co najwyżej poczekać aż pociechy dorosną i wtedy tupać razem (a raczej daleko w tyle) z nimi. Pytanie które się nasuwa to czy nie można by pojechać w miejsce gdzie będąc np. w dwie rodziny można by „zagospodarować” tych którzy nie chodzą. Odpowiedzią może być opisywane miejsce – schronisko Rudolfshütte będące (przynajmniej do niedawna) ośrodkiem szkoleniowym OeAV.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1807|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}